niedziela, 21 września 2014

01-14.09.2014 / kurs medytacji - Litwa


Przeszywające wibracje buddyjskiego gongu budzą nas o 4:00 rano, po 2 godzinach nieustannej medytacji w dużej sali, miska owsianki na rozgrzanie. Godzina przerwy, 3h medytacji, obiad z nieprzyprawionych, gotowanych warzyw i ryżu lub makaronu (jest dopiero 11:00, to już ostatni prawdziwy posiłek dnia). 1,5 godziny wolnego i 4h medytacji z krótkimi przerwami na rozprostowanie kości. Potem „tea break” (z jabłkiem albo połówką banana), kolejna godzina medytacji i ponad godzinne nagranie wykładów nieżyjącego już S. N.Goenki. Krótka medytacja przed spaniem i o 22:00 gaszenie świateł. 10 godzin dziennie, łącznie ponad 100 godzin medytowania w pozycji siedzącej, zero rozmów, zero telefonów, zero kontaktu ze światem. Tak w skrócie wyglądało 10 dni kursu medytacji Vipassana nad jeziorem Bebrusai na Litwie. Destynacja nie tak seksi jak Indie czy Tajlandia, ale ostatecznie w czasie kursu otoczenie zewnętrzne się nie liczy.


pierwszy udany pełny kwiat lotosu, jeszcze gdzieś w Indiach
 Pierwsze 3 dni to etap wyciszenia, gdzie stopniowo staramy się zmniejszyć aktywność myśli, skupiając się wyłącznie na oddechu. Umysł nie lubi ciszy, dlatego walczy uciekając do odległych wydarzeń z przeszłości, kreując mnogie scenariusze przyszłości lub losowo tworząc obrazy tak absurdalne, że z powodzeniem mogłyby być użyte jako nadruki na koszulkach H&M. Utrzymanie myśli w ryzach wymaga niesamowitego skupienia, chociażby sekunda nieuwagi skutkuje w odpłynięciu w półsenne marzenia. Każdy kolejny dzień przynosi coraz bardziej zaawansowane techniki i zabiera nas w głębsze pokłady naszej podświadomości.

Vipassana jest medytacją wglądu, samoobserwacji. Różni się od typowej medytacji relaksacyjnej, tutaj to ciężka harówka, na poziomie fizycznym i mentalnym. Utrzymanie ciała w absolutnym bezruchu przez dłuższy okres jest ekstremalnym testem siły woli. Po 30 minutach poduszka do medytacji odczuwana jest jak kamień, po 45 – jak kamień rozgrzany do czerwoności, a stawy w kolanach jakby wyłamywane były śrubokrętem. Już w tym momencie ból jest nie do zniesienia, nadal jednak zostaje 15 minut do gongu oznaczającego koniec godzinnej sesji. Każda oddech wydaje się trwać minutę, każda minuta zamienia się w godzinie, serce zaczyna bić mocniej, na skroniach pojawiają się krople zimnego potu. Przypomina to próbę wstrzymania oddechu do granicy omdlenia, wydaje się, że nie da się wytrzymać ani sekundy dłużej, fale mimowolnych skurczy przechodzą przez ciało, każdy atom istnienia błaga o uwolnienie od bólu, ale mimo to obserwujesz siebie samego w niezmienionej pozycji. Silna wola musi być hartowana jest jak stal - w ogniu. Piekielnym.

jezioro Bebrusai, Litwa


Długotrwała medytacja zmusza umysł do bycia skupionym na teraźniejszości. Jakiekolwiek patrzenie w przyszłość - przyszłość pełną kolejnych godzin medytacji złamałoby wolę jak zapałkę. S. N. Goenka, guru odpowiedzialny za przekazywanie tradycji Vipassana, porównał kurs do operacji na otwartym umyśle. Jest to jednak operacja wykonywana przez nas samych, bez znieczulenia, gdzie najpierw musimy otworzyć stare rany skalpelem, który również sami musimy naostrzyć. Nikt nigdy nie powiedział, że operacje mają być przyjemne.

bezsenne noce
 Niezwykle ważnym elementem był całkowity nakaz milczenia czy choćby utrzymywania kontaktu wzrokowego z innymi medytującymi. Jesteś tylko ty i twoje myśli. A raczej ich brak, co jest stanem docelowym. Przebywanie przez tak długi czas z osobami, o których poza wyglądem zewnętrznym nie wiemy absolutnie nic, jest świetną lekcją wstrzemięźliwości w osądzaniu ludzi.

Czas wolny spędzany jest głównie na patrzeniu w kaczki, zbieraniu szyszek i chodzeniu boso. Ale każdy z tych bosych kroków stawiany jest świadomie, obserwowany przez czujny umysł stawiającego. Zmysły pozbawiony bodźców zewnętrznych wyostrzają się, umysł pozbawiony rozpraszających myśli jest czujny jak żołnierz na warcie. I choć medytacja nie ma celu, jest ona celem samym w sobie, tak jak celem tańczenia jest tańczenie a celem śpiewania – śpiewanie, jednak gdzieś skutkiem ubocznym jest bliższe poznanie samego siebie. Tylko w takim stanie mamy możliwość głębokiego spojrzenia w źródło naszych zachowań, lęków i pragnień. I to właśnie w pragnieniach, 2500 lat temu siedząc pod drzewem, Buddha dopatrzył się źródła wszelkiego cierpienia, pozbycie się pragnień oznacza uwolnienie się od cierpienia. Tylko jak pozbyć się pragnienia pozbycia się cierpienia? Poznanie odpowiedzi na to pytanie może zająć dziesięciolecia spędzone na medytacji, a według wierzeń buddystów – nawet kilka żyć. Kurs ten miał być pierwszym kroczkiem w tej długiej podróży...



Seminarium przyciągnęło całe spektrum społeczeństwa, od 20 do 80-latków, tak jak się spodziewałem w dużej mierze hipisów (wegetarianizm, dredy, joga i medytacja stały się niezwykle trendy w tych kręgach) jednak przed ośrodkiem zaparkowanych było również kilka luksusowych samochodów. Złośliwi powiedzieliby pewnie, że to własność organizatorów, jednak co zaskakujące, cały kurs odbywa się nieodpłatnie, a obsługa działa na zasadzie wolontariatu. Związane jest to z buddyjską tradycją, zgodnie z którą medytujący mnisi żebrzą o jedzenie, tutaj jednak ostatecznie istnieje zwyczaj zostawiania dotacji po ukończeniu kursu. Każdy ma różny powód uczestnictwa. Jedni szukają oświecenia, inni po prostu ciekawego doświadczenia, niektórych zmusiła druga połówka, a jeszcze inni mieli problemy z kontrolowaniem agresji.

10 dni spędzonych na Litwie przyniosło mi prawdopodobnie więcej bólu fizycznego niż pozostałe 25 lat mojego życia, zawierającego w sobie wyrywania zębów mądrości, skręcenia stawów, pełnego zmiażdżeń, otrzymanych ciosów, zerwanych włókien mięśniowych czy wyczerpujących treningów. Każda z osób z którą rozmawiałem po kursie potwierdza – to zdecydowanie najtrudniejsze doświadczenie życia. Ból używany jest jako narzędzie służące do nauki akceptacji, bólu nie da się uniknąć, zarówno w czasie medytacji jak i w życiu, a skoro nie da się go uniknąć, po co walczyć? Zdanie sobie z tego sprawy zajęło mi niestety pełne 9 dni wyniszczającej walki, jednak najwyraźniej było mi pisane stoczyć tą walkę z samym sobą, bo przegrywając, poddając się - zostałem zwycięzcą.