poniedziałek, 19 stycznia 2015

15-19.10.2014 / Cartagena, Kolumbia

Mimo, ze Tagange opusciliśmy dość wczesnym porankiem, do polożonej wydawałoby sie niedaleko Cartageny dotarliśmy już po zmroku. Po szybkim zainstalowaniu się w hostelu, czasu tego wieczora wystarczyło nam jedynie na krótki spacer w celu znalezienia czegoś do jedzenia. Niestety okazało się, że w obrębie zabytkowej części miasta w której się znajdowaliśmy są głównie dość drogie restauracje i dopiero po jakiejś godzinie poszukiwań trafiliśmy na zestaw obiadowy  za 10 000 pesos, czyli jakieś 16 złotych. Dla porównania najpopularniejsza potrawa uliczna - empanada, czyli ciasto z nadzieniem z mięsa, warzyw lub sera smażone na głębokim oleju to koszt między 500 a 2000 pesos (0,80 - 3,20 zł). 





Następnego poranka Cartagena, niegdyś portugalski port, obecnie prawdopodobnie najpopularniejsza i najbardziej znana destynacja turystyczna ukazała nam całe swoje piękno i potwierdziła, że miastu jak najbardziej należy się status zabytku UNESCO. Otoczona murem część zabytkowa to siatka małych, wąskich uliczek z kolorowymi kamienicami, balkonami obwieszonymi kwiatami i ulicznymi sprzedawcami pamiątek lub owoców. Czystą przyjemnością jest zgubienie się w tym labiryncie alejek, jeszcze bardziej przyjemne jest jednak odnalezienie parku z fontanną dającego schronienie przed ponad 30-stopniowym upałem, w którym przy akompaniamencie latynoskiej muzyki można obserwować powolne życie mieszkańców miasta. Schowani w cieniu wraz z Timem skupiliśmy naszą uwagę głównie na grupie lokalnych staruszków, którzy przez ponad godzinę nie robili nic poza obserwowaniem i komentowaniem krągłości przechodzących obok latynosek. Od razu można było zauważyć, że ławka na której siedzieli należy do nich od lat i że byli oni bardzo zadowoleni z wybranego sposobu spędzania zasłużonej emerytury. 






Mimo sielskiej atmosfery w ciągu dnia, Cartagena ma również swoją mroczną stronę, którą można poznać wychodząc na miasto nocą. O ile uliczni sprzedawcy, którzy w ciągu dnia sprzedają gumy do żucia, lizaki i inne drobiazgi a po zmroku zamieniają się w handlarzy kokainą raczej nie dziwią, Cartagena wypracowała kilka trików czekających na szukających rozrywki gringos. Wiadomą rzeczą jest, że chodząc nocą ryzykuje się spotkanie z sympatycznym Juanem czy innym Santiago, który przystawiając nam nóż do brzucha zabawi się w Robin Hooda. Jest to standard wielu miast nie tylko Ameryki Południowej. Tutaj jednak bardziej obawiać można się policji, która w ramach rutynowej kontroli skuwa turystów i zaciąga do bankomatów w celu pobrania opłaty klimatycznej w wysokości zwykle między 200k a 0,5 miliona peso. W przypadku odmowy uiszczenia opłaty panowie mundurowi składają raport o znalezieniu kokainy, co w Kolumbii traktowane jest bardzo poważnie (w jednym z autobusów poznałem podróżniczkę z Austrii, która odwiedzała młodego Szweda odsiadującego już 5 z całkowitych 25 lat pozbawienia wolności w lokalnym więzieniu). Inną metodą na wyrównanie jest zaproszenie na darmową próbkę kokainy przez właściciela baru, po której odurzony degustujący otrzymuje rachunek na 1,5 miliona pesos (2400 zł). Co prawda wysokość opłaty jest w niewielkim stopniu negocjowalna, jednak osobom którym przydarzyła się taka historia spłacenie długu z powodu limitów wypłat z bankomatów zajmowało 2 dni. Historie te słyszałem od kilku niezależnych osób i zawsze mechanizm był taki sam. 






O ile mi nie przydarzyły się żadne nieprzyjemności w czasie nocnych spacerów, mojemu amerykańskiemu towarzyszowi udało się być obrabowanym przez własnego rodaka, muskularnego 30-latka z Los Angeles, który około 3 w nocy zaprosił nas na piwo. Ja grzecznie odmówiłem, Tim nie mając w zwyczaju kończyć imprezy przed 10 rano przyjął ofertę i po kilku drinkach została mu przedstawiona propozycja oddania portfela lub srogiego łomotu. Wybór był prosty, Tim i tak zwykle budzi się rano bez pieniędzy, tym razem zapamiętał chociaż w jaki sposób je wydał. 




Po 4 dniach spędzonych w Cartagenie i 2 tygodniach razem w Kolumbii nadszedł dla mnie czas na zmianę współtowarzysza podróży, Tim miał samolot powrotny do Chicago, a ja ruszyłem na długo oczekiwane spotkanie z Todd'em, bostończykiem z którym spędziłem 2 miesiące w Indiach i Nepalu, a który obecnie rezyduje w mieście wiecznej wiosny - Medellin.