W hostelu w Siem Reap z łóżkami za 1,5 dolara (w Kambodży powszechnie używa się dolarów, są one zamienne z lokalną walutą), zostałem mile zaskoczony przez recepcjonistkę, która oznajmiła, że do granicy z Tajlandią zamiast autobusem pojadę taksówką. Moim planem było dostać się do leżącego na północy Chiang Mai by następnie przenieść się do Laosu i wrócić na święta do Bangkoku. Jednak na granicy, pod wpływem impulsu zamiast na północ udałem się prosto do położonego w centrum Bangkoku. Bezimprezowy tydzień w Kambodży zrobił swoje, rozrywkowa stolica Azji kusiła mocno. 8 godzin jazdy w busie dzielonym z Tajami jak zwykle minęło szybko, do celu dotarłem późnym wieczorem, zaraz po zakończeniu obchodów 85. urodzin króla Ramy IX.
Kolejny dzień to przenosimy na Khao San Road, ulicę która przyciąga backpackersów tak jak ciemne, wilgotne miejsca przyciągają karaluchy. Porównanie nieprzypadkowe, bo jedno i drugie jest stałym elementem hosteli za 20 zł z zestawem materac-wentylator.
Co przyciągnęło mnie do tego miejsca na kolejne 4 dni? Może fakt, że odnalazłem tu poznanego w Chinach Briana oraz Tima z Wietnamu, może to że dostałem buziaka od Effy, prześlicznej gwiazdy brytyjskiego serialu "Skins". Na pewno pomogło pyszne jedzenie od ulicznych sprzedawców, 3 zł za Pad Thai czyli podsmażany makaron z kurczakiem czy naleśniki z bananem i nuttelą. Z pewnością nie przeszkodziły wszechobecne "bucket'y", czyli plastikowe wiaderka wypełnione whisky, rumem, wódką i mikserami we wszelkich możliwych wariacjach. Jeżeli serwowane z Red Bullem, dają gwarancję nieprzespanej nocy, albo nawet dwóch, jeżeli wypije się ich zbyt dużo. Bo Tajlandia ma specjalną, skondensowaną wersję tego napoju, z końskimi dawkami pobudzaczy, sprzedawaną w buteleczkach jak po syropie na kaszel. W cenie 1 zł za sztukę Red Bull jest kultowym i nieodłącznym elementem Bangkoku także wraz z 7eleven (sieć sklepów mająca jakieś 90% rynku) są najczęstszymi motywami na koszulkach.
Khao San Road jest dokładnie takie jakie możemy zobaczyć w słynnym filmie The Beach z Leonardo Di Caprio, czyli duszne i zatłoczone, pełne naciągaczy, magików, punktów masażu i tatuaży, straganów z koszulkami, klapkami i rożnymi dziwactwami oraz ulicznych barów czynnych do wczesnych godzin porannych. Jednym słowem kwintesencja turystycznej, komercyjnej strony Tajlandii. Brakuje tu jedynie słynnych bangkokskich prostytutek i ladyboy'ów, ci (te?) mają swoje odrębne Red Light Discrict.
Tak więc gdy poczułem, że poziom zaimprezowania wrócił do normy, opuściłem Bangkok i udałem się na północ, w górzyste tereny, gdzie Tajlandia łączy się z Birmą i Laosem. Tam kolejne 5 dni upłynęło mi głównie na zwiedzaniu okolicy motorem i obserwacji powolnego życia Tajów północy. Bo Chiang Mai oraz hippisowskie Pai to chyba 2 najbardziej wyluzowane miasta jakie do tej pory spotkałem. Bardziej po prostu się nie da. Spesząc się na świeta w Bangkoku, udałem się do podgranicznej miejscowości Chiang Khong, gdzie czekała łódź, mająca zabrać mnie Mekongiem wgłąb Laosu.
Wspaniałe zdjęcia,
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy - Tajlandia
https://www.facebook.com/basniowatajlandia