Po wydostaniu się z Bogoty, poszliśmy za radą właściciela naszego hostelu i udaliśmy się w 8-godzinną jazdę nocnym autobusem do San Gil, niewielkiego miasta położonego w górach, mniej więcej w połowie drogi między Bogotą a wybrzeżem Karaibskim. Nie byliśmy jednak przygotowani na to, że wchodząc z blisko 30-stopniowego upału, w autobusie klimatyzacja będzie ustawiona na jakies 15 stopni, skutecznie utrudniając nam zaśnięcie. Dobrą wiadomością było to, że zimno działało w taki sam sposób na kierowców i miała to być kolumbijska metoda na zapobieganie zasypianiu za kierownicą i jak mogliśmy zauważyć, dość popularna, gdyż reszta pasażerów była przygotowana na tak mroźne warunki.
|
gringos dostają wycisk
|
Około 4 w nocy zostaliśmy wyrzuceni na strugi monsumowego deszczu, który jednak zadziałał na nasze przemarźnięte kości jak gorący prysznic i w poszukiwaniu hostelu zaczęlismy wspinać się na ekstremalnie strome ulice San Gil. Mimo, że przepisowa godzina zameldowania jest zwykle koło południa, niesamowicie miła jak na przebudzoną w środku nocy właścicielka hostelu Le Papillon zgodziła się przenocować nas na tapczanie.
|
kanion między Villanueva a Jordan |
|
Gane, najspokojniejsze miejsce na Ziemi |
Choć San Gil praktycznie nie istnieje na turystycznej mapie Kolumbii, nam jednak dał się zapamiętać jako jedno z najbardziej pozytywnych wspomnień z podróży, ze względu na całodzienne wyprawy trekkingowe, mecze piłki nożnej z miejscowymi chłopcami i gościnność właścicieli hostelu, z którymi wieczorami odkrywaliśmy egzotyczne smaki anyżkowej wódki - aguardiente i prawdziwego karaibskiego rumu.
|
Jordan - miasto duchów, prawie całkowicie opuszczone |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz