Kolejne dni upływały raczej spokojnie, po Azji południowo-wschodniej, pełnej młodych backpackersów, Indie okazały się destynacją głównie dla par oraz starszych ludzi chcących miło i tanio spędzić czas na emeryturze. Brakuje tu hosteli z grupowymi pokojami, barem czy kącikiem literackim z tapczanami, a właśnie te miejsca są zwykle centrum integracji.
Udając się wschodnim wybrzeżem, robiłem krótkie, 2-3 dniowe przystanki, kierując się na północ, wzdłuż stanu Kerala. Pierwszy postój, Kovalam zapamiętam głównie z lokalnej knajpki serwującej przepyszne, dwudaniowe śniadania z herbatą za 2,5zł oraz bananowe ciasto za 30gr. I choć plaży nie można było niczego zarzucić pod względem czystości czy samych widoków, po 2 miesiącach spędzonych na rajskich wyspach Tajlandii czy Malezji, była ona kolejną z wielu i wydawała mi się po prostu nudna. Położona kilkadziesiąt kilometrów na północ Varkala oferowała dodatkowo plaże z czarnym piaskiem i panoramiczny widok z klifów, jednak i to było zbyt mało by zatrzymać mnie na dłużej. Ruszyłem dalej.
nowa, indyjska fryzura |
Miasto słynie również z tzw. chinese nets, czyli wielkich sieci rybackich zamontowanych na wysięgnikach. Złowione w nie ryby można kupić i zanieść do jednej z pobliskich restauracji do usmażenia.Kolejny pociąg dowiózł mnie do Cochin, portugalskiego miasta portowego, z prześliczną zabudową w obrębie starego fortu oraz niezwykle interesującymi wystawami młodych, azjatyckich artystów.
Do Cochin dotarłem późnym popołudniem, w dzień Walentynek. Po 2 godzinach poszukiwań miejsca do noclegu, spotykając się za każdym razem z odmową z powodu braku wolnych miejsc, złamałem swoją niskobudżetową zasadę i poprosiłem kierowcę tuk-tuka o zabranie mnie do jakiegoś hotelu. Ten zapewnił mnie, że zabierze mnie do ulicy pełnej miejsc noclegowych, co rzeczywiście zrobił, jednak na miejscu okazało się, że nigdzie nie posiadano licencji na przyjmowanie turystów z zagranicy.
wymarzone Walentynki |
Tutaj muszę jednak objaśnić pewną różnicę w stosunkach między mężczyznami w Indiach, która jest prawdopodobne pierwszą rzucającą się w oczy po przyjeździe do tego kraju. Mianowicie, przedstawiciele płci męskiej lubią się... dotykać. Objawia się od tym, że dwójka znajomych idących razem będzie trzymała się za ręce, siedząc na ławce prawdopodobnie obejmie się, a leżąc na kocu w parku czule będzie głaskać się po włosach albo wykona masaż pleców. Jest to na tyle rozpowszechnione, że dla każdego przyjezdnego do Indii początkowo właśnie to stanowi największy szok kulturowy, ale zarazem dostarcza sporo rozrywki. Bo jak może nie wywoływać uśmiechu widok dwóch mężczyzn, gór mięśni w ciemnych okularach, stylizowanych na filmowych twardzieli rodem z Bollywood, którzy idą ulicą trzymając się za małe paluszki? Wyobraźcie sobie Clinta Eastwooda siedzącego na kolanach Charlesa Bronsona, a zrozumiecie o czym mówię.
|
Po gorącym wybrzeżu, gdzie temperatura w ciągu dnia najczęściej osiąga 35 stopni, zapragnąłem górskiego orzeźwienia, dlatego z Cochin udałem się do Coinbatore, które stanowiło jednak jedynie bazę noclegową, bo już o 5 w nocy musiałem złapać pociąg do miejscowości, z której startowała największa atrakcja okolicy - zabytkowa lokomotywa parowa, która za 60gr (opłata za 40km według oficjalnej taryfy kolei) zabrała nas w 5-godzinną podróż do górskiej stacji o dźwięcznej nazwie Ooty (czyt. Uutii).
Stara, wysłużona lokomotywa, która na każdym przystanku musiała być naoliwiana oraz zatankowana wodą, wspinała się na wzgórza ghatów zachodnich z takim trudem, że przypadkowe wypadnięcie z wagonu groziłoby co najwyżej obdrapaniem kolan.
Podróż koleją dała mi okazję do poznania 5-osobowej, francusko-amerykańskiej grupy, roboczo ochrzczonej "la groupe", z którą kolejnych kilka dni spędziłem głównie na trekkingu i wyszukiwaniu lokalnych smakołyków mogących zadowolić wyrafinowane, francuskie podniebienia. Zimny (10 stopni Celcjusza w nocy) jak na warunki indyjskie klimat górski przyniósł orzeźwienie jakiego szukałem. Równie miłą odmianą był widok gór pokrytych zielenią, przyozdobionych kolorowymi kropkami będącymi chatkami zbieraczy herbaty.
Również miejscowa ludność była całkowicie odmienna. W czasie naszych pieszych wędrówek w wioskach byliśmy zapraszani na czaj (herbatę), dzieci biegały wokół naszej grupy chcąc się przyłączyć do wyprawy, a praktycznie każda spotkana osoba pozdrawiała nas szczerym uśmiechem lub hinduskim "namaste" (tradycyjne pozdrowienie połączone z lekkim ukłonem z dłoniami złączonymi na wysokości piersi), dając nam niesamowite ilości pozytywnej energii. Z kolei okoliczny wodospad musieliśmy opuścić dość szybko z powodu hinduskich turystów, którzy nieustannie robili nam zdjęcia i zadawali nieśmiertelny zestaw pytań: imię, kraj, stan cywilny, zawód, jak długo w Indiach oraz jak się podoba. Praktycznie nigdy nie zdarza się by zadane było inne pytanie, a po dziesiątkach takich zastawów, odpowiadanie było po prostu meczące. Trochę rozrywki przynosiło stwarzanie fikcyjnych osobowości, bo w końcu jak wielu dżokejów z Watykanu odwiedza Indie?
Cześć, Asia Słomowicz pokazała mi Twojego bloga i jestem zachwycona! Piszę właśnie pracę licencjacką i Sri Lanka jest jednym z punktów na mojej mapie krajów, których historię opisuję.
OdpowiedzUsuńA Ty robisz świetne ujęcia. Pomyślałam sobie, że jeśli się zgodzisz, to chętnie wykorzystam zdjęcie z plaży Sri Lanki włącznie z Twoim komentarzem, bo doskonale wpisuje się w mój temat.
Nie pozostaje mi już nic innego, jak tylko napisać, że podziwiam to, co robisz i mam zamiar raczyć się perełkami, które tutaj znajdę, dopóki będziesz kontynuował swoją podróż.
To piękne, że istnieją ludzie, którzy nie tylko marzą o tym, żeby się spakować i wsiąść do bylejakiego pociągu, ale naprawdę to robią.
Moje gratulacje! :-)
Pozdrawiam.
Dziękuję bardzo. Zdjęcia możesz jak najbardziej wykorzystać, jeżeli masz jakieś pytania, również służę pomocą. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńA mógłbyś odezwać się na mojego maila? Bo chętnie skorzystałabym z zapasu Twoich doświadczeń ;)
OdpowiedzUsuńaneta.wozniak91@gmail.com