"La groupe" okazała się na tyle zgrana, że wszyscy członkowie wyrazili chęć wspólnego kontynuowania podróży, jako kolejny cel obierając Mysore, położony w stanie Karnataka. Miasto znane jest jako stolica jogi ashtanga i była siedziba rodziny królewskiej żyjacej w pałacu zwanym Amba Vilas, który w każdą niedzielę iluminuje 96 000 świateł. Zaraz po przyjeździe do miasta spotkaliśmy się z mieszkajacą tu Lucie, siostrą jednej z naszych Francuzek, która poleciła nam rewelacyjny guesthouse i zaprosiła nas na wieczorny jam session w ich mieszkaniu.
Gdy zjawiliśmy się od wyznaczonej godzinie, już na progu można było poczuć hippisowski klimat jaki tam panował. W oświetlonym czerwoną lampą pomieszczeniu zgromadzonych było jakieś 30 białych osób siedzących na podłodze w pozycji kwiatu lotosu, można było dostrzec również latynosów i Japończyków, wszyscy w luźnych ubraniach czy raczej szatach, bez żadnych marek czy nadruków. Mężczyźni mieli długi zarost, kobiety włosy splecione kwiatami, łącznie z 7-letnią córką Lucie, która wszędzie nosiła ze sobą szarego szczeniaczka. W kuchni dwie dziewczyny tańczyły z zamkniętymi oczami i rozpostartymi ramionami, powoli szybując jak ptaki, unoszone na falach dźwięku bębnów i sitara, indyjskiej gitary obsługiwanej przez zręczne palce miejscowego mistrza. Do tego improwizujące skrzypce, gitara klasyczna oraz głos nowojorskiego śpiewaka i wtórujący jego czantom zebrani. Wszystko to zanurzone w zapachach kadzidełek, marihuany i braterskiej miłości. Możnaby tu nakręcić sceny filmowe o hipisach z późnych lat 60-tych bez zmieniania ustawienia choćby jednego krzesła czy jakiejkolwiek charakteryzacji. W rogu pokoju, z małej kapliczki wszystkiemu przyglądał się Ganesh, słoniogłowy bóg hinduski, ulubieniec wiekszości rodzin.
pierwszy, przypadkowy "kwiat lotosu" |
Po koncercie część osób została na wspólnej kolacji, łącznie z naszą "la groupe", która mimo miesożerności, niewystarczającego zarostu, markowych ciuchów i niewszechkochającej filozofii życiowej, nie była w żaden sposób oceniana przez osiadłych tam nawet od kilku lat hipisów, żyjących głównie jogą, medytacją i vegetarianizmem.
Po dwóch dniach każdy z członków naszej grupy pojechał w inną stronę, a ja zdecydowałem zostać w Mysore i dać szansę jodze, zapisując się na tygodniowy kurs, który miał być terapią dla kontuzji pleców, która z pomocą mojego 25kg plecaka znów dawała o sobie znać.
Przepiękne widoki zostały jednak przykryte przez miejscową tragedię jaka wydarzyła się 3 dni przed moim przyjazdem. Mianowicie z rządowego nakazu, wszystkie lokale nie posiadające odpowiedniej licencji, a znajdujące się na terenie otaczającym świątynie, zostały zrównane z ziemią przez armię buldożerów. W rezultacie okolica przypominała krajobraz powojenny, pełna gruzu, napisów antyrządowych i ludzi rozpaczliwie starających się odbudować stracony dobytek. Prawdopodobnie rząd pod naciskami UNESCO chce stworzyć tam strefę wolną od handlu, dostępną jedynie na krótkotrwałe zwiedzanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz