Po powrocie do Pokhary i intensywnej
regeneracji organizmu, bazującej głównie na niekończących się
porcjach momo, oczekiwałem powrotu moich amerykańsko-kanadyjskich
towarzyszy. O dziwo, już po jednym dniu czekania, na ulicy spotkałem
Caroline, która lekko zirytowana oznajmiła, że Todd i Lisa byli
tak wolni, że postanowiła ich zostawić. Informację, dwa dni
później potwierdzili ci drudzy, nie dało się jednak słyszeć
żalu w ich głosie. Ostatecznie, już tylko w towarzystwie dwójki
amerykanów, wybrałem się do stolicy Nepalu – Kathmandu, które
przyciągało mnie nie tyle z powodu samych walorów miasta, co
bardziej z siedziby firmy Last Resort, organizującej jedne z
najwyższych skoków na bungee.
Od razu po przybyciu do centrum miasta,
zlokalizowałem interesującą mnie firmę i wraz z Lisą zapisaliśmy
się na skok z 160-metrowego mostu, malowniczo położonego nad
górską rzeką. Następnego dnia, po 4-godzinnej jeździe zapchanym
autokarem dotarliśmy pod granicę z Tybetem, do miejsca gdzie w 2
sekundy mieliśmy pozbyć się 100 euro. Choć przyjechaliśmy z
zamiarem zrobienia bungee, po obserwacji kilku skoków w wykonaniu
innych osób, zdecydowaliśmy się na zmianę na tzw. swing, czyli
najdłuższą huśtawkę na świecie. Okazało się, ze w porównaniu
z bungee czas swobodnego spadania na huśtawce jest 2-krotnie dłuższy
i z relacji innych skoczków wynikało, że dostarcza ona
silniejszych wrażeń. A o to w końcu chodziło i muszę powiedzieć,
że nie pożałowałem zmiany decyzji. Tzn. żałowałem w momencie
kiedy wyskoczyłem z platformy w 160-metrową przepaść, ale po 5
sekundach przerażającego spadania, chwila w której lina naprężyła
się ratując mnie przed roztrzaskaniem się o skały, była
prawdopodobnie jedną z trzech najpiękniejszych i najbardziej
intensywnych w moim życiu. Po raz kolejny 100% satysfakcji i
spełnienia tego, czego szukałem na tej wyprawie.
tyle miejsca mają nogi w Nepalu |
Po powrocie do Kathmandu, wciąż będąc
pod wpływem adrenaliny odwiedziliśmy kilka barów, zaczynając tym
samym sezon na pożegnania, gdyż w przeciągu 3 dni, każdy z nas
ruszał w inną stronę. Lisa leciała do USA, Todd do Tajlandii a ja
w podróż powrotną do domu. Mógłbym co prawda lecieć z
Kathmandu, jednakże udało mi się znaleźć tańszy o 100 dolarów
bilet z Delhi, co w myśl mojej zasady korzystania z najtańszych
środków transportu, zmuszało mnie do powrotu do miasta, które
miało być kwintesencją wszystkich negatywnych stron Indii, czyli
brudu, hałasu, oszustw, zaczepek i ogólnej nieznośności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz