sobota, 12 stycznia 2013

05-15.12.2012 / Tajlandia


W hostelu w Siem Reap z łóżkami za 1,5 dolara (w Kambodży powszechnie używa się dolarów, są one zamienne z lokalną walutą), zostałem mile zaskoczony przez recepcjonistkę, która oznajmiła, że do granicy z Tajlandią zamiast autobusem pojadę taksówką. Moim planem było dostać się do leżącego na północy Chiang Mai by następnie przenieść się do Laosu i wrócić na święta do Bangkoku. Jednak na granicy, pod wpływem impulsu zamiast na północ udałem się prosto do położonego w centrum Bangkoku. Bezimprezowy tydzień w Kambodży zrobił swoje, rozrywkowa stolica Azji kusiła mocno. 8 godzin jazdy w busie dzielonym z Tajami jak zwykle minęło szybko, do celu dotarłem późnym wieczorem, zaraz po zakończeniu obchodów 85. urodzin króla Ramy IX.





Pierwsza noc spędzona w hostelu blisko 10-ciokrotnie droższym niż ten w Kambodży zostawiła po sobie jedynie wspomnienie Niemca, który prawdopodobnie przyleciał do Bangkoku w celu zmiany płci, ponieważ w ramach rozgrzewki chodził w damskiej piżamie i pantoflach.
Kolejny dzień to przenosimy na Khao San Road, ulicę która przyciąga backpackersów tak jak ciemne, wilgotne miejsca przyciągają karaluchy. Porównanie nieprzypadkowe, bo jedno i drugie jest stałym elementem hosteli za 20 zł z zestawem materac-wentylator.









Co przyciągnęło mnie do tego miejsca na kolejne 4 dni? Może fakt, że odnalazłem tu poznanego w Chinach Briana oraz Tima z Wietnamu, może to że dostałem buziaka od Effy, prześlicznej gwiazdy brytyjskiego serialu "Skins". Na pewno pomogło pyszne jedzenie od ulicznych sprzedawców, 3 zł za Pad Thai czyli podsmażany makaron z kurczakiem czy naleśniki z bananem i nuttelą. Z pewnością nie przeszkodziły wszechobecne "bucket'y", czyli plastikowe wiaderka wypełnione whisky, rumem, wódką i mikserami we wszelkich możliwych wariacjach. Jeżeli serwowane z Red Bullem, dają gwarancję nieprzespanej nocy, albo nawet dwóch, jeżeli wypije się ich zbyt dużo. Bo Tajlandia ma specjalną, skondensowaną wersję tego napoju, z końskimi dawkami pobudzaczy, sprzedawaną w buteleczkach jak po syropie na kaszel. W cenie 1 zł za sztukę Red Bull jest kultowym i nieodłącznym elementem Bangkoku także wraz z 7eleven (sieć sklepów mająca jakieś 90% rynku) są najczęstszymi motywami na koszulkach.








Khao San Road jest dokładnie takie jakie możemy zobaczyć w słynnym filmie The Beach z Leonardo Di Caprio, czyli duszne i zatłoczone, pełne naciągaczy, magików, punktów masażu i tatuaży, straganów z koszulkami, klapkami i rożnymi dziwactwami oraz ulicznych barów czynnych do wczesnych godzin porannych. Jednym słowem kwintesencja turystycznej, komercyjnej strony Tajlandii. Brakuje tu jedynie słynnych bangkokskich prostytutek i ladyboy'ów, ci (te?) mają swoje odrębne Red Light Discrict. 






Tak więc gdy poczułem, że poziom zaimprezowania wrócił do normy, opuściłem Bangkok i udałem się na północ, w górzyste tereny, gdzie Tajlandia łączy się z Birmą i Laosem. Tam kolejne 5 dni upłynęło mi głównie na zwiedzaniu okolicy motorem i obserwacji powolnego życia Tajów północy. Bo Chiang Mai oraz hippisowskie Pai to chyba 2 najbardziej wyluzowane miasta jakie do tej pory spotkałem. Bardziej po prostu się nie da. Spesząc się na świeta w Bangkoku, udałem się do podgranicznej miejscowości Chiang Khong, gdzie czekała łódź, mająca zabrać mnie Mekongiem wgłąb Laosu.

1 komentarz:

  1. Wspaniałe zdjęcia,
    pozdrawiamy - Tajlandia
    https://www.facebook.com/basniowatajlandia

    OdpowiedzUsuń