sobota, 20 października 2012

21.10.2012 / Pekin

 Po Mongolii, zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu, gdzie można jechać cały dzień nie spotykając żywej duszy, cały tydzień, nie wjeżdżając na drogę asfaltową, trafiam do kraju z populacją 450-krotnie większą od mongolskiej. I od razu trafiam do Północnej Stolicy - Bei Jing, 20-milionowego kolosa łączącego tradycję z nowoczesnością.





 Moje wyobrażenie o Chińczykach jako armi małych, identycznie wyglądających robotów, posłusznie maszerujacych w rytm nadawany przez władzę zostało rozbite w pył zaraz po wyjściu z autobusu sypialnego w Pekinie. Ulice są pełne modnie, czasem ekstrawagancko ubranych ludzi. Pary młodych gejów bez skrępowania trzymają się za ręce (ze względu na preferowanie przez rodziców płci męskiej, z w wyniku licznych aborcji dziewczynek jest o 30 mln mniej, dlatego homoseksualizm jest tu dość powszechny) a dlugosc spodniczek mlodych Chinek z pewnoscia jest powodem wiekszosci stluczek w miescie. Ciezko tez stwierdzic by byli oni mali, jak do tej pory nie czuje sie wsrod nich olbrzymem, choc to podobno zmieni sie wraz z podroza do poludniowej czesci kraju.




Każda większa ulica ma swojego sprzątacza, także ciężko jest znaleźć jakikolwiek papierek lub chociażby liść, to samo dotyczy samochodów starszych niż 5 lat. Dominuja auta luksusowe, często nie znanych u nas chińskich marek, najczęściej w stanie jakby dopiero co wyjechały z salonu. Na każdym skrzyżowaniu znajdziemy dziesiątki rowerów i skuterów, setki pieszych płynnie prześlizgujących się między zmotorozowanymi. Zielone światło nie znaczy bynajmniej, że jest się bezpiecznym na przejściu, pomaga raczej w przemieszczaniu się żabimi skokami na drugą stronę. Zjawisko powszechne chyba w całej Azji wraz z obłąkańczym zamiłowaniem do trąbienia. Jazda rowerem po specjalnie wyznaczonych pasach, czy to w dzien czy w nocy jest czysta przyjemnoscia, tak jak spacery po niezliczonych parkach, czy straganach, gdzie wystawione sa rzeczy dla nas tak egzotyczne, ze ciezko stwierdzic, czy mamy do czynienia z jakims zwierzeciem, owocem czy wystrugana figurka.




Najbardziej jednak zaskoczylo mnie zycie nocne. Zarowno kluby chinskie jak i dla obcokrajowcow, mimo wysokich cen nawet jak na warunki europejskie (piwo 25zl, drink od 40zl) sa zapelnione codziennie, az do wczesnych godzin porannych. W tych lepszych graja DJ’e z calego swiata, kobiety nakladaja modene kreacje a na stolach stoi czasem nawet po 10 butli whisky, mimo ze ledwie jedna jest rozpoczeta. Typowe zachowanie dla mlodych, bogatych Chinczykow, ktorzy lubia pokazywac na ile ich stac, jednak dotyczy to jedynie wartosci pieniadza, a nie umiejetnosci picia alkoholu, bo juz kolo polnocy ochrona ma pelne rece roboty z wynoszeniem “zwlok”.

Jak juz pisalem, Pekin to magiczne miasto, gdzie miejsce maja nieprawdopodobne zdarzenia. Bo o ile spotkanie na ulicy ludzi poznanych wczesniej w Mongolii jest zwyklym przypadkiem, to czym jest spotkanie jednej jedynej osoby jaka zna sie w 20 milionowym miescie na weselu, na ktore jest sie zaproszonym rownie przypadkowo?







Niespodziewanym problemem okazały się komary. Calkowicie odmienne od europejskich, tak szybkie i przebiegłe, że nie sposób zabić je przy użyciu konwencjonalnych środków. Ktorejs nocy, w okolicy 3 nad ranem rozpętała się trwająca blisko 2 godziny, krwawa wojna człowiek kontra owad. Ściany hostelu spłynęły krwią komarów (czyli de facto naszą) a Joel w przypływie wojennego szaleństwa uciekał się do okrutnego czynu wyrywania skrzydełek jencow.



Ostatecznie, udalo mi sie wydostac z Pekinu po 9 dniach, zostawiajac tam moje serce i nowiutka kurtke Jack'a Wolfskin'a...

poniedziałek, 15 października 2012

11.10.2012 / Pekin

Ze względu na zablokowanie dostępu do bloga przez władze chińskie, nie jestem w stanie aktualizować go na bieżąco. Za kilka dni powinienem dotrzeć do Szanghaju i stamtąd może uda mi się połączyć z zagranicznych serwerów.
Na ten moment mogę powiedzieć, że Pekin jest przecudowny i że Europa nie ma nic do powiedzenia w kwestii urbanistyki, zarządzania miastem i stosowania nowoczesnych rozwiązań ułatwiających życie obywateli. Do tego chińska kuchnia...
Z każda nową lokalizacją jest coraz ciekawiej, oby tak dalej. Do usłyszenia z Szanghaju :)

edit#1
Przyznaję się bez bicia. Od jakiegoś czasu mam dostęp do bloga, jednak ciężko znaleźć mi nawet kilka godzin na sen, nie mówiąc o czasie na pisanie. Miałem w planie zostać 3 dni w Pekinie, 9 dni minęło nie wiem kiedy, zostałem całkowicie wchłonięty przez to miasto i ciężko mi się z niego wydostać. Dosłownie dziesiątki niesamowicie ciekawych ludzi z całego świata, setki miejsc jakie zostały mi to zobaczenia i nieziemski  klimat tego miejsca sprawiają, że chciałbym tu zamieszkać na stałe, jednak wiza wygasająca za trochę ponad dwa tygodnie zmusza mnie do ruszenia w dalszą drogę. Ale to później, dzisiaj czas iść na chińskie wesele...


edit#2

Jakie są szanse, że mając kontakt do 1 osoby w 20 milionowym mieście spotykasz przypadkowo tę osobę na weselu?
- 100%, jeżeli tym miastem jest Pekin...

niedziela, 7 października 2012

28.09-06.10.2012 / Gobi

Jako, ze ekspedycja na Gobi byla wyprawa wewnatrz wyprawy, pozwole sobie opisac ja nieco inaczej.

Trasa i uczestnicy wyprawy

Najwazniejszym punktem wyprawy (przynajmniej dla mnie) bylo osiagniecie pasma wydm piaskowych, ktore stanowia 3-5% powierzchni pustyni. Dotarcie tam mialo zajac nam 4 dni, jadac na poludnie od stolicy, by za wydmami obrac kierunek zachodni i dalej kierujac sie na polnoc do Mongolii Centralnej odbic na wschod, zataczajac petle o dlugosci 2000km. Na naszej trasie znalazlo sie kilka parkow narodowych, wewnatrz ktorych moglismy zwiedzic kaniony, zamarzniete wodospady (mimo blisko 20 stopni Celcjusza w ciagu dnia), zwiedzic Karakorum - dawna stolice Imperium Mongolskiego czy wspiac sie na polozony wsrod gor klasztor buddyjski. Podczas calej 9-dniowej wyprawy udalo sie nam odwiedzic zaledwie kilka osad i miast, w ktorych moglismy odnowic zapasy wody.


przed...

...i po

Dzielnym kierowca naszego UAZa byl Togo, dumny ojciec 4 corek. Poza nim 24h na dobe przez 9 dni wsrod pustkowii Gobi mialem spedzic z glownymi organizatorami, czyli polskim malzenstwem: Slawa i Krzyskiem (www.pocztowkizpodrozy.pl), francuzka para: Charlene i Royer'em oraz dwojka Szwajcariow: artysta-grafikiem Andrei'em i Joel'em.

nocleg pierwszy...




...i ostatni

Mongolowie


Wspolczesni Mongolowie niewiele maja wspolnego z koczowniczymi ludami wojownikow sprzed wiekow. Choc pozornie sprawiaja wrazenie gwaltownych i gruboskornych (glownie ze wzgledu na charczacy, agresywnie brzmiacy jezyk) w rzeczywistosci sa bardzo wesolym narodem. Jedyne chyba co im zostalo to niesamowita odpornosc na niesprzyjajace warunki zycia. W miejscu, gdzie latem temperatura przekracza 40 stopni Celcjusza a zima spada do -35, gdzie dzienne amplitudy nierzadko przekraczaja 35 stopni a do najblizszego sasiada jest nieraz kilkadziesiat kilometrow, bezinteresowna pomoc to podstawa przetrwania. Nie ma mowy, by nie zatrzymac sie przy zepsutym samochodzie, nie zaprosic samotnego jezdzcy na sniadanie po mroznej nocy czy odmowic schronienia. Zadziwiajace bylo to, ze za kazdym razem gdy udalo sie nam rozpalic wieczorem ogien, rano zjawial na sie jakis gosc, mimo ze zawsze wydawalo sie nam, ze jestesmy calkowicie sami na pustkowiu.







Przez caly czas wyprawy, Togo zadziwial nas umiejetnosciami sprawnego manewrowania pomiedzy w zaden sposob nieoznakowanymi szlakami, dzielnie walczac przez 8h dziennie z pozbawiana wspomagania kierownica rosyjskiego UAZa. Zapytany ile czasu zajmie dotarcie do jakiegos miejsca, najzwyczajniej w swiecie wskazywał na niebo - punkt, w ktorym bedzie znajdowalo sie slonce gdy osiagniemy cel. Poza umiejetnosciami motorycznymi godnymi kierowcy rajdowego, Togo jest rowniez swietnym mechanikiem. W krainie w przewodnikach opisywanym jako miejsce, gdzie "breakdowns can be deadly" jest to nieodzowny element. Podczas usterek lub zmiany opon, gdy my bawilismy sie w rzucanie kamieniami do puszek, nasz mongolski kierowca z niezwykla wprawa rozwiazywal problem, nawet jezeli znalezienie przyczyny wymagalo rozebrania polowy silnika.

Mongolia

Mongolia to przede wszystkim dzikosc. Turystow uprzejmie prosi sie, by znalezione dinozaury raczej oddawać paleantologom niz chować do plecaka. Miejsce, gdzie mozna jechac kilka godzin nie spotykajac niczego poza kilkoma orlami i stadami dzikich koni. By stac sie właścicielem ziemi o powierzchni jaka obejmuje tylko wzrok wystarczy postawić jurte.





Krajobraz wyglada jakby jego tworca chcial wykorzystac wszystkie dostepne warianty terenu. Czerwone krzaczki, zielone krzaczki, niska trawa, wysoka trawa, piasek, zwir, kamienie, skały, gory, rzeki, kaniony, ciagnace sie dziesiatkami kilometrow obszary plaskie jak patelnia a wszystko to w kazdej możliwej kombinacji, z przejściami tak gwaltownymi jakby ktos odcinal je linijka na mapie. 


















Gorące powietrze nad rozgrzana ziemia powoduje ze znikają i pojawiają sie cale gory, wydłuża nogi wielbłądów tak, ze przypominaja te z w sennych obrazach Salvadora Dali'ego. Horyzont tak odległy, ze nie mając zadnych punktów odniesienia, ani jednego krzaczka czy wzniesienia, wzrok ludzki nie jest w stanie odroznic odległości kilkuset metrów od kilkunastu kilometrów.









Na kazdego Mongola przypada 13 koni i prawdopodobnie tyle samo krow, owiec, koz i jakow. Do tego masa jaszczurek, orlow, przeroznych gryzoni i owadow...










Trudy podrozy...


Nie ma sie co oszukiwac. Podrozowanie w formie niezorganizowanej to w 90% obdarta z jakiejkolwiek romantycznosci uciazliwa tulaczka, wsrod niewygod, nieprzespanych nocy i trudnych warunkow pogodowych. Tak bylo i tym razem...


Jak mozna opisac podróżowanie UAZem po Mongolii? Wyobraź sobie najgorszej jakości kamienista, polna drogę, przemierzana ze srednia prędkością 40km/h. Dodaj uskoki przy wyschnietych strumieniach, stada wielbłądów przebiegających zaraz przed maska samochodu, z boku palace słońce atmosferze wszechobecnego kurzu wzerajacego sie az po linie papilarne. Zasniecie grozi wybicie szyby glowa a z ksiazki wyczytac mozna mniej wiecej tyle co z mrowiska. Przy drodze przygnebiajacy widok scierwa konskiego lub niezliczone ilosci oskubanych przez padlinozercow czaszek. Przemnoz to przez 9 dni, 8h dziennie bedac rzucanym jak workiem brudnych ziemniakow a otrzymasz warunki podróżowania szlakami Mongolii. 






Wieczorem, zoladek buntuje sie przeciwko wizji kolejnej porcji gulazu zjadanej z 12-godzinnym odstepem od sniadania. Pomimo 12-godzinnego cyklu snu zgodnego ze sloncem, noc rowniez nie przynosi ulgi. Surowy klimat pustyni, z w ciagu godziny od zachodu slonca scina wode w baniakach, nie dajac wystarczajaco czasu na nalozenie na siebie 4 warstw odziezy potrzebnej na noc. Bywa, ze materialu na ognisko nie ma w promieniu kilkudziesieciu kilometrow, czasem trzeba ratowac sie chociazby suchymi odchodami wielbladow, lub po prostu zaszyc sie w spiworze zaraz po zachodzie.

...zawsze zostaja wynagrodzone. 


Warto jednak poświęcić wiele wyrzeczen dla kilku chwil doskonałości.






Jednym z takich momentow byl poranek w pierwszej lokalizacji polozonej w kanionie. Kawa zagotowana bezposrednio w kubku na rozzarzonych weglach, mimo ze parzyla rece i pokryta warstwa popiolu byla najlepsza w moim zyciu. Strzal adrenaliny jaki poczulem wspinajac sie na pionowa sciane kanionu, majac wizje upadku na skaly jakies 4-5 metrow nizej, w kontekscie szpitala oddalonego o jakies 6h jazdy, byl tym czego szukalem w mojej wyprawie. Mimo pokaleczonych rak i drzacych nog, euforia spowodowana przelamaniem strachu towarzyszyla mi przez caly dzien.





Po dotarciu na wydmy poczulem sie jak dziecko w wielkiej piaskownicy. Skokom, bieganiu, turlaniu i krzykom nie bylo konca. Widac ile radosci moze przyniesc kontak z najbardziej surowa forma natury.





W ostatecznym rozrachunku misja Gobi zakonczyla sie 100% spelnieniem.