środa, 25 lutego 2015

23-30.01.2015 / Mancora, Peru

Mimo, że każdy wschód równikowego słońca, dzień za dniem ściągał skórę z mojego nosa, wiedziałem, że nieuchronnie wyląduję znów na gorących plażach Pacyfiku. Tym razem będzie to Mancora – peruwiańska wersja Montanity lub naszego Mielna, czyli surfowanie przeplecione ciężkim imprezowaniem. Po 3 dniach spędzonych w olbrzymim hostelu, który na dobrą sprawę był klubem z miejscami noclegowymi, zacząłem rozmawiać z managerem na temat pracy w barze – miejsce wydawało mi się idealne na spędzenie kilku tygodni bez wydawania pieniędzy i odpoczęcia od ciągłego przemieszczania się. 




Nic bardziej mylnego, dwie kolejne noce dały mi wyraźnie do zrozumienia, że muszę jak najszybciej uciekać z tego niebezpiecznego miejsca. Brak możliwości prawdziwego wyspania się w połączeniu z porannymi “happy hours” na barze i zatruciem pokarmowym zamieniło mnie w leżące w hamaku zombie. Zbyt słaby na 20-godzinną przeprawę autobusem do Limy, dwa kolejne dni spędziłem desperacko lecz bezskutecznie walcząc o odrobinę snu. Mimo, że chciałem zwiedzić więcej z północy kraju, ostatecznie wraz z Frankiem zdecydowaliśmy udać się bezpośrednio na południe do 8,5-milionowej stolicy Peru. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz