niedziela, 3 lutego 2013

05-13.01.2013 / Tajlandia

Po krótkiej wizycie w Birmie, złapałem autobus jadący do Phuket, największej wyspy Tajlandii ze słynnym Pa Tong, czyli miastem bedącym głównym ośrodkiem seksturystyki, przede wszystkim dla podstarzałych Rosjan. Po 7 godzinach jazdy zamiast zapowiadanych 3, wraz z częścią pasażerów zirytowanych ciągłymi przystankami na drobne naprawy, złapaliśmy inny autobus jadący w tamtym kierunku. Do Phuket jechałem z dwóch powodów, jednym były odwiedziny pracującej tam Kasi, którą poznałem rok wcześniej na Krecie a drugim próba dołączenia do załogi statku albo jachtu płynącego w jakiś ciekawy region świata. 




Z Kasią udało mi się zobaczyć na słynnej z klubów go-go i obscenicznych występów ladyboy'ów Bangla Road w Pa Tong. Na dobrą sprawę to jedyne miejsce, które mogło mnie w jakiś sposób przyciągnąć, gdyż po 3 miesiącach podróżowania po Azji na propozycję zobaczenia kolejnej buddyjskej świątyni reagowałem jak kot wrzucony do wanny. 
Druga część planu obejmującego wyspę zakładała wynajęcie motoru i jeżdżenie po wyspie od marin, portów, jacht klubów po bary związane tematycznie z żeglarstwem. Po kilku rozmowach z kapitanami, zebraniu wielu wizytówek i zostawionych ogłoszeniach nie zostało mi nic innego jak czekać. 
Znalazłem jednak przyjemniejsze miejsce do czekania, a było nim Railay, czyli odcięty górami półwysep będący jednym z najlepszych miejsc do wspinaczki skałkowej. Chcąc trochę zaoszczędzić postanowiłem oszukać chciwy system transportu turystycznego i zamiast wziąć bezpośredni prom zdecydowałem się na samodzielny zestaw tuk-tuk + autobus + taxi + łódź + łódź co w rezultacie pozwoliło mi wydać jakieś 50 bahtów więcej i spędzić dodatkowe kilka godzin na ulicy zamiast na plaży. Na odwiedziny Railay namówił mnie Carlos, Chilijczyk poznany w Laosie właśnie podczas wspinaczki.




Mając 5-letnie doświadczenie w tym niezwykle wymagającym sporcie na kilka dni został on moim prywatnym instruktorem i przede wszystkim dobrym kumplem. 
Po zrobieniu kilku ścian dotarło do mnie jakim ryzykiem obarczona była moja dzika wspinaczka w Mongolii oraz jak niesamowitej siły wymaga profesjonalne uprawianie tego sportu. Mówię tu o sile, która pozwala podciągnąć całe ciało na jednym palcu czy utrzymać się na pionowej ścianie mającej jedynie jednocentymetrowe wgłębienia. Jest to obok boksu tajskiego prawdopodobnie najbardziej wymagający sport jaki było dane mi poznać.





Mimo, że Railay wraz z plażą Phra Nang miało do zaoferowania subiektywnie najpiękniejsze widoki spośród nadmorskich miejsc jakie odwiedziłem to jednak sprawdzenie stanu mojego konta szybko przekonało mnie do opuszczenia tego miejsca. Bo niestety, choć tajskie wyspy są przepiękne, to ceny tam są również co najmniej dwa razy droższe niż na lądzie, i tak zamiast 3 zł, prosty posiłek kosztuje 8, a piwo zamiast 6, nawet 16. Jeżeli chodzi o koszty życia to już nie jest ta sama Tajlandia co kilka lat temu, przynajmniej tak mówią bardziej doświadczeni podróżnicy.




Ogólnie cieszę się, że mogłem odwiedzić te azjatyckie kraje właśnie teraz, u progu zmian, gdzie wszystkie odwiedzone przeze mnie państwa należą do czołówki najszybciej wzrastających gospodarek świata, z niesamowitym, 17% przyrostem PKB Mongolii na czele. Poza Tajlandią wszystkie są lub niedawno jeszcze były państwami komunistycznymi i są na etapie wprowadzania reform, co widać gołym okiem po ilości nowych inwestycji i małych biznesów.




A czy irytuje fakt, że na wakacje w Tajlandii stać wykonujących proste prace fizyczne Australijczyków lub studentów ze Skandynawii? Trochę tak, jednak widok ludzi żyjących w slumsach szybko przypomina, że nawet żyjąc w naszej "biednej" Polsce mamy cholerne szczęście, mając łatwy dostęp do edukacji i opieki medycznej czy zapewnione minimalne warunki mieszkaniowe. Mimo, że tych elementów często brakuje w krajach azjatyckich, nie widać wśród ich mieszkańców jakiejś zazdrości czy zbytniej chęci ucieczki z kraju. Mimo biedy mają słońce, plaże, wyśmienite jedzenie i wesoły styl życia. 




Także nie mając żadnych odpowiedzi dotyczących możliwości udania się w rejs, ruszyłem w stronę Malezji, mając ostatnie 1000 bahtów w kieszeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz