niedziela, 3 lutego 2013

24.12.2012 - 04.01.2013 / Tajlandia

Pętla z Bangkoku ku północy, poprzez Laos i z powrotem do centrum Tajlandii to kolejne kilkadziesiąt godzin w busach i kilkadziesiąt nowych znajomości. 
Do stolicy dotarłem w wigilię o świcie i po dość długich poszukiwaniach ostatecznie trafiłem do tego samego, zatęchłego hostelu co poprzednim razem. Z powodu słabego połączenia i różnicy stref czasowych, świąteczna wieczerza online z rodziną miała dość chaotyczny przebieg, zaś ta w świecie rzeczywistym nie miała wiele wspólnego z tradycyjnym pojęciem kolacji bożonarodzeniowej.
Z powodu braku choinki i zbyt gorącego klimatu dla Świętego Mikołaja (a nie faktu, że byłem złym chłopcem), o prezent świąteczny musiałem zatroszczyć się sam. Wizyta w salonie tatuażu zaowocowała czarnym ouroborosem, czyli wężem zjadającym własny ogon.



Drugi dzień świat to długo wyczekiwana przeprowadzka na południe Tajlandii i głęboki relaks na wyspach wschodniego wybrzeża. Pierwsza z nich to Koh Pahngnan, z Jungle Experience, czyli dziką imprezą w dżungli oraz legendarnym Full Moon Party - największym na świecie plażowym szaleństwie, gromadzącym kilkadziesiąt tysięcy ludzi na jednej plaży. Tam właśnie przypadkowo udało mi się spotkać dwie Finki poznane trzy miesiące wcześniej na Syberii. 









Z tego co słyszałem, podczas mojego 3-dniowego pobytu na wyspie, podczas imprez zginęły co najmniej 3 osoby, podwyższajac bilans ofiar wśród turystów odwiedzających Tajlandię, który według różnych szacunków waha się między kilkadziesiąt a nawet kilkaset osób rocznie. Najczęstszą przyczyną są utonięcia, wypadki na skuterach, upadki z dużych wysokości, pobicia ze strony miejscowych i strzelaniny. Na pozór wydawać się może, że Tajlandia jest niebezpiecznym miejscem, jednak ofiary śmiertelne to wynik braku wyobraźni w połączeniu z wspomnianymi kiedyś wcześniej bucket'ami. 




W rzeczywistości to bardzo spokojny kraj a zarówno miejscowi jak i turyści są zwykle wyluzowani. Tu na pytanie o plany na spędzenie dnia, odpowiedzią zawsze jest "just chillin", czyli siedzenie na plaży z jointem w ręce i Bobem Marley'em w tle. Bo choć z jednej strony za posiadanie narkotyków grozi nawet kara śmierci (w sąsiedniej Malezji na turystach wykonuje się kilkanaście wyroków rocznie) lub w najlepszym wypadku 10 000 dolarów kary, to w bardziej imprezowych miejscach w restauracjach można znaleźć menu z dość szerokim wyborem używek, zaczynając od happy pizza, poprzez mashroom shake na opiumowych jointach kończąc.




Kolejna wyspa to Koh Tao, czyli raj dla nurków, gdzie nie omieszkałem wyrobić sobie licencji PADI Open Water i kilku nowych znajomości z grupy szkoleniowej. 
Leniwe dni na rajskich wyspach upływają jednak szybko i nim się zorientowałem nastała konieczność udania się na visa run, czyli krótkiego opuszczenia granic Tajlandii w celu odnowienia ważności wizy. 
Na cel obrałem Birmę lub jak kto woli Myanmar, który to dopiero powoli otwiera się na turystów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz