czwartek, 13 września 2012

prolog

Człowiek jeszcze zanim ruszy w podróż może wiele się  nauczyć. Pierwsza nau(cz)ka jaką dostałem wyrabiając wizy na własną rękę to "nigdy nie wyrabiaj wizy na własną rękę". Strata czasu, pieniędzy i nerwów. Podążając za pozwoleniami w ciągu tygodnia zrobiłem trasę Piecki - Hel - Poznań - Leszno  - Poznań - Warszawa - Olsztyn - Gdańsk - Piecki (wielkie podziękowania osobom, ktore mnie po drodze gościły) tylko czasem zbaczając w celach rozrywkowych. Bilety kosztowały dużo  więcej niż policzyłoby biuro pośrednictwa,  tyle tylko, że wtedy nie miałbym okazji poczuć namiastki tego,  co może mnie spotkać w Mongolii. Chodzi mianowicie o wizytę w ambasadzie. Wymagane dokumenty wysłałem kurierem, także po regulaminowym tygodniu zjawiłem się punktualnie o 8:00 na ulicy Rejtana w Warszawie. Dziewiąte piętro, pukam do drzwi.  Uchylają się.
- Dzień dobry,  chciałbym odebrać wizę - mówię do Pana Mongoła, a raczej do szpary w drzwiach za którą się ukrywał.
- Żółta karteczka.
- Nie mam żółtej karteczki.
- Nie ma żółta karteczka, nie ma wiza.
- Ale ja wysyłałem dokumenty kurierem.
- Aha - trzask drzwi.
Chyba jednak nie rozczytał nazwiska które miałem wypisane na czole,  bo po chwili usłyszałem zza szpary:
- Sie nazywa? - Podałem nazwisko - trzask.
Po pięciu minutach:
- Nie dał zdjęć.
- Dał, 2 zdjęcia.
Kolejne kilka minut i drzwi otwierają się, jednak nie po raz ostatni tego dnia.
- Przyjdzie o 14.
Także po 4 godzinach spędzonych w Galerii Mokotów (niestety żadnych jeansów, żadnych lodów) wracam na pole bitwy, gdzie ku mojemu braku zdziwienia dowiaduję się, że trwa "meeting" i zostaję poproszony o chwilę cierpliwości. Po nie takiej znowu chwili ostatecznie wyszedł Pan Mongoł i oficjalnie wręczył mi dokumenty. Gdy już myślałem, że stoje u płota, moje witanie z gąską zostało brutalnie przerwane przez urzędnika, który jeszcze raz wybiegł z przerażeniem zabierając mi paszport a wraz z nim ostatnią nadzieję na pomyślne zakończenie sprawy. Na szczęście była to chyba jedynie jakaś drobna pomyłka w sztuce urzędniczej, typu nakaz aresztowania wklejony zamiast wizy, bo po kilku chwilach miałem już w rękach świeżutką, pachnącą nalepkę z wizą. Paszport szybko powędrował do najgłębszej kieszeni, gdzie macki żadnej maszyny biurokratycznej nie mogły go już dosięgnąć. Wychodząc, spojrzałem jeszcze z wyższością na strażnika, który z całą pewnością nie posiadał wizy mongolskiej.
Niewiele lepiej miała się sprawa konsulacie rosyjskim, gdzie odmówiono mi przyjęcia dokumentów, ze względu na to, że moje ubezpieczenie było ważne na całym świecie, ale nie było żadnej wzmianki o Federacji Rosyjskiej. No tak, w końcu kraj nie z tego świata...



ceny:
wiza mongolska - 60 euro
wiza rosyjska - 35 euro


1 komentarz: